Moje limeryki

Powstają z przypadku i nie niosą żadnych doniosłych treści - jak to limeryki. Więcej informacji o tym typie twórczości można odszukać u fachowców na stronie: http://www.limeryki.pl
Tradycją limeryków jest pewna frywolność i, oczywiście - absurdalność. Dlatego proszę o nie gorszenie się nimi - osoby nastawione bardzo rygorystycznie pod względem obyczajowym proszone są o kliknięcie TEKSTU w celu powrotu do strony głównej.
Ale ponieważ życie bywa podłe i nie składa się tylko z rzeczy mądrych i wzniosłych, więc na limeryki też powinno być miejsce.

Jak wspomniałem wyżej, limeryki lubią zahaczać o luźno rozumianą erotykę. Ponieważ to zahaczenie nie zawsze jest wprost, więc intencją autora (czyli moją! - mówiąc bez ogródek) jest doszukiwanie się w tej twórczości elementów frywolnych i niedomówionych.

A oto wreszcie same limeryki - na razie niewiele, ale będę się starał co jakiś czas dopisywać nowe:

Pewien stary huzar, gdy zaległ nad Wisłą
Zapragnął na zawsze odmienić swą przyszłość
Zaczął bardzo się nadymać
- chciał urodzić sobie syna
A jednak niestety...
- g...no z tego wyszło.

W księstwie Absurdonii jeden mag nauczał
jak zapładniać sowy przez dziurkę od klucza.
Niestety, zaklęcia miał trochę nieświeże
więc nie wyszło sową; lepiej poszło z jeżem.
Lecz maga upomniano – tak na wsiakij słuczaj.

 

Na ważnym zebraniu w instytucie MIT
naukowiec jeden wciskał innym kit.
Że podobno jeden grzybek
nie nadaje się dla rybek,
bo ma zły kolor, no i kwaśny zbyt.

 

Stary hamulcowy z miejscowości Blizne
zapragnął nad ranem obejrzeć goliznę.
Szukał w Internecie
gdzieś po całym świecie
Zamiast iść do żony – poszedł na łatwiznę.

 

Manekin rycerza z zamku malborskiego
Zakochał się w sprzątacze, co ścierała z niego
i tak mu delikatnie glansowała zbroję,
że go napaliła na miłosne boje.
Niestety, manekin był bez "czegoś" w seksie istotnego.

 

Raz trzej urzędnicy z ministerstw w Stolicy
uradzili podatek od długiej spódnicy
Więc teraz dziewczyna, mężatka czy wdowa
te dłuższe spódnice zamierzają schować.
Ucieszą się za to wszyscy zbereźnicy.

 

 

Kiedyś faceta z miasta Poznania
Łupało w głowie - chyba z niewyspania.
Stąd też niektórzy Poznaniacy
Drzemią, gdy mogą, podczas pracy.
A lepiej drzemać, niż się słaniać.

 

Raz jeden Włoch spod gminy Włochy
Zażywał odpowiednie prochy.
Lecz, że był bardzo chorowity
nie mógł ucieszyć swej kobity.
Ładnej, choć chyba – trochę płochej.

 

W prastarym mieście Saloniki
Młodzi puszczali baloniki
A choć niektóre były stare,
Jednak zgodziły się rozmiarem.
I dały niezłe wyniki.

 

Raz jedna dama w Honolulu
krzyknęła głośno, choć nie z bólu.
Bo czasem dama głośno krzyczy
z życia radości i słodyczy.
A słodkość jest nie tylko w ulu.

  

W ponurym zamku starej Szkocji
Pan z Panią sprzeczał się w emocji.
Nikt dziś nie powie co było,
Bo dawno się już skończyło.
A państwo się kłócą „na spocznij”.

 

Gdy ludziom w Grecji nuda zbrzydła
Puszczali wielkie banie z mydła.
Choć, jak mawiała podła tłuszcza,
Nie wszystko z mydła co się puszcza...
Nie w każdym worku znajdziesz szydła.

 

W wielkim wieżowcu w mieście Kioto
nazwano Pana starą ciotą.
A że wmieszała się jakuza,
niejeden ma sporego guza,
choć jeździ niezłą gablotą.

 

Raz w Indiach mieszkająca para
chciała na słoniu bara-bara...
Lecz zwierzę było niezbyt skore,
przynajmniej w ten pechowy wtorek;
nie było więc sensu się starać.

 

Raz erotoman z miasta Łódź
chciał sobie przysposobić młódź.
Ale, że młódź nie miała chęci
obszedł się smakiem stary wstręciuch.
Więc myślał: lepiej sobie kawę słódź.

 

 

Trzej programiści z miasta Zgierza
zaprogramować mieli jeża.
Do tego ich zmuszono -
szef z jego głupawą żoną.
Tak jeden z nich mi się zwierzał.

 

Raz dziad na dalekiej Syberii
chciał zjeść smaczną pizzę w pizzerii
Lecz źle go tam obsłużono:
keczupu nie dołożono
i sera - cóż takie prawo złej serii.

 

Na dworze królewskim w Mombasie
rzecz straszna po prostu stała się.
bo jednej młodej sprzątaczce
ukradli kaczkę, a w kaczce
komórkę co ma duży zasięg.

 

 

Raz gość co wywodził się Kurdów
chciał dojść do stolicy absurdu.
Ale że nie znał drogi,
a atlas był dlań za drogi,
na chceniu skończyło się więc mu.

 

Raz wielki filozof rodem z Banialuki
kupił na targi cztery duże sztuki.
Na początku chciał dwie
lecz zepsuły mu sie.
Więc wyciągnął morał z tej nauki.

 

Na wielkim krążowniku płynącym do Buenos
pracował marynarz co uderzył się w nos.
Potem mu gębą spuchła
Jakby ugryzła go pchła,
albo zaatakowało stado złych os.

 

Trzy duże mrówki pod Szczecinem
Odpocząć chciały przez godzinę
Cóż z tego że chciały
lecz pracować musiały
Żeby utrzymywać rodzinę.

 

 

Na koniec zamieszczam jeszcze jeden utwór wierszowany, nie mieszczący się co prawda w konwencji limeryków, ale za to zachowujący ich nastrój.

Wierszyk co prawda bardzo romantyczny i z lekka filozofujący, ale za to mocno bezsensowny

Gdzie słońce za Andy się chowa
I cienie po górach się kładą,
tam Wania i Sonia, i Wowa
częstują się czekoladą.

I jedzą ją w trójkę radośnie
i piją do tego stoliczną,
a stary wilk wyje żałośnie
za dziatwą swą, niegdyś tak liczną.

Lecz nic się tym wyciem nie wskóra
nie dadzą nic gardła wysiłki.
Bo szczęście jest w życiu akurat
nie dla tych co robią pomyłki.

A wilk, co jest stary i głupi
i nigdy stolicznej nie pijał,
i nie wie, co trzeba by kupić
by nie bolała go szyja.